Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński
288
BLOG

Kilka rad dla nowego rządu

Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński Polityka Obserwuj notkę 0

Od październikowych wyborów nastąpiło wzmożone zainteresowanie niemieckich mediów sytuacją w Polsce. Fakt, że treść artykułów może normalnego człowieka doprowadzić do białej gorączki, gdy jako jedyny i ostateczny argument przytaczany jest cytat z Gazety Wyborczej.

Rzeczywiście, gdy czyta się niemieckie gazety, komentarze na temat Polski zaczynają się od słów „Jak podaje liberalny dziennik Gazeta Wyborcza...” i dalej opis kolejnych okropności, jakich doznaje naród polski pod rządami krwawego Kaczora. Wszystkie te komentarze pisane są na jedno kopyto, a zdarzają się dni, gdy ten sam artykuł przeczytać można po niemiecku, angielsku i polsku. Po polsku oczywiście w Gazecie Wyborczej.

Cały ten zgiełk ucichł, jak nożem uciął, po wystąpieniu premier podczas debaty w Parlamencie Europejskim. Głupia sprawa,wypadła dobrze i jak to teraz napisać? Nie trwało to jednak długo. W końcu w państwie pod butem PiS-u nie brakuje powodów do wyrażania zaniepokojenia i oburzenia. Uważam jednak, że ta nagonka ma swoje pozytywne strony i zręczna polityka polskiego rządu może te pozytywy wykorzystać.

Pierwszym pozytywem jest zainteresowanie Polską. Dla przeciętnego Niemca, Polska to jakiś dziki i niebezpieczny kraj na Wschodzie, wraz z Litwą, Ukrainą i Słowacją niewiele różniący się od Rosji. Stąd łatwość porównywania Kaczyńskiego do Putina.

Krytykując, często w dobrej wierze, Polskę i Polaków, niemiecki komentator będzie chciał wykazać historyczne uwarunkowania polskich wyborów i zachowań. Należy więc skłonić go do podania konkretnych faktów, na jakich opiera swoje tezy. I wtedy okaże się – a uczciwy dyskutant będzie musiał to przyznać – że przez stulecia Polska była oazą wolności, tolerancji i demokracji w toczącej krwawe wojny religijne, nietolerancyjnej i absolutystycznej Europie.

Mogłem niedawno obserwować, jak pewien młody Niemiec, biorąc poważnie bajdurzenia pewnej polskiej pisarki, zarzucił Polakom brak rozliczenia za zbrodnie popełnione w ich koloniach. Na żądanie polskiej oponentki, by podał nazwy kolonii, w których Polacy dokonywali swoich zbrodni, skontatować musiał, że Polska żadnych kolonii nie miała. Co więcej, pomimo starań, trudno mu było znaleźć przykłady polskich działań w celu podbicia i wyniszczenia innych narodów, jakie w swej ojczystej historii znaleźć mógł bez problemów. Drobna rzecz a poziom wiedzy o Polsce wyraźnie wzrósł.

Tak właśnie trzeba działać w sferze publicznej. Wzywać do podawanie konkretów, uzasadnień, a wtedy okaże się, że Polska i ta dziś i ta wczoraj, to zupełnie inny kraj niż przedstawiany w europejskim maistreamie.

Dużą przysługę sprawie Polski oddał ostatnio niemiecki minister spraw zagranicznych stwierdzając bezzasadność polskich roszczeń o reparacje wojenne. Ten spór należy bezwzględnie podtrzymywać. Nie tylko dlatego, że mamy rację – to temat na osobny artykuł. Dlatego, że mówiąc o reparacjach, minister (i wicekanclerz) Steinmeier wyraźnie stwierdził kto był sprawcą a kto ofiarą. A to nie dla wszystkich jest dziś jasne. Niemieckie instytucje rządowe i pozarządowe zrobiły wiele, by zdjąć z Niemców odium agresorów i zbrodniarzy i przerzucić je na innych a przynajmniej podzielić się winą. Stąd wiele działań na różnych niwach, z najbardziej spektakularną i skuteczną propagandą filmową, mających na celu ukazanie Niemców jako tych, którzy ratowali Żydów – jak Schindler i walczyli z Hitlerem – jak von Stauffenberg. A wszystkiemu winni byli niezidentyfikowani naziści (być może Marsjanie?), z którymi współpracowali Polacy – w wersji soft – lub – w wersji hard – którymi byli Polacy.

Reparacje płaci sprawca ofierze, więc wicekanclerz przyznał publicznie, że na Polskę napali i Polskę niszczyli nie jacyś tam naziści a państwo niemieckie, którego prawnym następcą jest Republika Federalna Niemiec. Im dłużej i głośniej prowadzony będzie spór o reparacje, tym dłużej i głośniej będzie mowa o niemieckiej winie.

Na zakończenie z pozoru ciekawostka, będąca według mnie, kopernikańskim przewrotem w niemieckim postrzeganiu Polski. Przewrotem tym było opublikowanie 4. lutego przez Frankfurter Allgemeine Zeitung wiersza Adama Zagajewskiego „Kilka rad dla nowego rządu”. Wiersz, opublikowany w oryginale i niemieckim tłumaczeniu wraz z sylwetką autora, wpisuje się w cykl opisów cierpień Polaków pod rządami pisowskich siepaczy.

By docenić rangę tego wydarzenia, należy uświadomić sobie, że przeciętnemu Niemiecowi, a nawet temu wykształconemu z dużych ośrodków, trudno wyobrazić sobie, że ktoś poza Niemcami mógł napisać coś ciekawego. Jest to wynik nacjonalistycznego wychowania w niemieckich szkołach średnich, gdzie przerabia się jedynie lektury autorów niemieckojęzycznych i to w niezbyt imponującej – mówiąc delikatnie – ilości. Jeśli uczniowie trafią na dobrego anglistę, mogą poznać jakiś utwór Szekspira, Orwella lub któregoś z pisarzy amerykańskich. I to wszystko. Przeciętny niemiecki maturzysta nie ma pojęcia kim byli Homer, Dante czy Molier. A istnienie poezji w dzikich krajach na wschód od Odry po prostu nie mieści się w głowie. A tu proszę: polska poezja w oryginale i przekładzie w największym niemieckim dzienniku.

Nie najważniejsze w tym jest, że wiersz Zagajewskiego zaliczyć do poezji można jedynie z dużym przymrużeniem oka. To histeryczna agitka nie dorastająca nawet do socrealistycznych wyrobów wczesnej Szymborskiej. Jest to raczej świadectwo upadku znakomitego niegdyś poety. Nie bądźmy jednak drobiazgowi.

Publikacja wiersza Zagajewskiego w największym niemieckim dzienniku, to naprawdę krok milowy w promocji Polski i polskiej kultury w Niemczech. I pomyśleć, że to wszystko dzięki wyborczemu zwycięstwu Prawa i Sprawiedliwości. To naprawdę Dobra Zmiana.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka